Recenzja filmu

Igraszki losu (2001)
Peter Chelsom
John Cusack
Kate Beckinsale

Sentymentalny gniot

Co jakiś czas, reżyserzy hollywoodzcy w swojej nieocenionej wspaniałomyślności postanawiają zafundować nam, zwykłym śmiertelnikom, chwilę wytchnienia od pospolitej codzienności i opowiedzieć
Co jakiś czas, reżyserzy hollywoodzcy w swojej nieocenionej wspaniałomyślności postanawiają zafundować nam, zwykłym śmiertelnikom, chwilę wytchnienia od pospolitej codzienności i opowiedzieć bajeczkę o idealnej miłości, aby sfrustrowany widz mógł na kilkadziesiąt minut zapomnieć o realnym życiu, porażkach w wyborach partnerów, o teściowej, kłótniach z drugą połową, rozrzuconych po mieszkaniu brudnych skarpetkach drugiej połowy i fochach drugiej połowy. Słowem, postanawiają zrobić film ku pokrzepieniu serc. Ostatnio, realizacji tego nad wyraz szlachetnego zamiaru podjął się Peter Chelsom. Żeby oddać mu sprawiedliwość, przyznaję, że z zadania wywiązał się z widocznym i podziwu godnym zapałem. Swoje dziełko, zatytułowane "Serendipity" (co w polskim przekładzie brzmi "Igraszki losu"), opatrzył taką ilością budujących, rzewnych dialogów i scen, że łzy wzruszenia powinny same cisnąć się do oczu. Mi się nie cisnęły, ale kładę to na karb nadmiernej dziennikarskiej wybredności;) "Igraszki losu" powstały według sprawdzonego wzorca komedii romantycznej. I oczywiście, jak to niestety często bywa w takich przypadkach, trudno powiedzieć w czym się ta "komediowość" manifestuje. Przypuszczam, że przeciętnemu widzowi zdarzy się góra ze trzy razy lekko uśmiechnąć podczas projekcji. Zastrzeżenia może też budzić zasadność posłużenia się słowem "romantyczna". Nie wiedzieć czemu, sentymentalne gnioty zwykło się nazywać "filmami romantycznymi". W istocie mają one z romantyzmem tyle wspólnego, co Mniszkówna z wielką literaturą. Ale do rzeczy. Fabuła "Igraszek losu" sprowadza się do zaprezentowania starań dwojga ludzi, czytaj: kobiety i mężczyzny, którzy po przypadkowym spotkaniu, przez dziesięć lat nie mogą o sobie zapomnieć i zastanawiają się, czy spotkanie rzeczywiście było tylko przypadkiem, czy zrządzeniem losu, nakazującego im spędzić razem resztę życia (a jakżę). Sara (Kate Beckinsale), choć oczarowana nowopoznanym Jonathanem (John Cusack) (co widać po powłóczystych spojrzeniach), postanawia bowiem zagrać postać z baśni o kopciuszku, odnalezionym przez królewicza i zamiast banalnej wymiany telefonów proponuje zdać się na los. W jej mniemaniu przeznaczenie istnieje, czuwa i dba, by każdy miał szansę odnalezienia tego jedynego/tej jedynej. Dlatego Sara zapisuje swoje nazwisko i numer telefonu w książce, która zaczyna wkrótce krążyć po wielomilionowym mieście, nazwisko i numer Jonathana natomiast na pięciodolarówce, którą natychmiast wydaje. Niedoszłemu kochankowi mówi: jeśli jesteśmy sobie pisani, prędzej czy później odnajdziemy te przedmioty i trafimy na swój ślad. Niewiasta zamieszkuje współczesny Nowy Jork i bynajmniej nie jest po środkach wywołujących zaburzenia świadomości i percepcji, po prostu ma taki kaprys. Mijają lata i oto oglądamy naszych bohaterów, jak przygotowują się do wstąpienia w związki małżeńskie. Wewnętrzny głos podszeptuje im jednak, że powinni się za wszelką cenę odnaleźć, a wskazywać na to mają "znaki", które pchają się bohaterom pod oczy tak natarczywie, że mało się o nie potkną. Sara i Jonathan rozpoczynają więc poszukiwania. Nie chcę zdradzać dalszego przebiegu zdarzeń, poprzestanę więc na stwierdzeniu, że film jak najbardziej mieści się w standardach hollywoodzkich. Konwencja goni więc konwencję, a banał walczy o lepsze z bzdurą, co znajduje godne zwieńczenie w finale. Autorzy scenariusza popisali się fantazją, jeśli idzie o nagromadzenie ckliwych pomysłów na przebieg fabuły. Perypetie i rozterki bohaterów nie tyle nawet ocierają się o śmieszność, co po prostu budzą zażenowanie. Całość wykonana jest poprawnie, acz bez polotu. Oczywiście Kate Beckinsale i John Cusack grają bez zarzutu, ale w tego rodzaju "komedii romantycznej" trudno dostrzec nawet przyzwoite rzemiosło. Polacy, którzy z radością zachłysnęli się importowanym świętem zakochanych, mogą na własną odpowiedzialność powędrować parami na "Igraszki", ale nie sądzę, żeby był to najlepszy z możliwych sposobów na spędzenie wieczoru. Tak na marginesie - broń Boże, nie żeby kogoś zniechęcać - magazyn "People" zaliczył "Serendipity" do grona najgorszych filmów ubiegłego roku...
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Serendipity" to szczęśliwe odkrycie, szczęśliwy przypadek, zbieg okoliczności czy też igraszki losu.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones